Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Proszę uważnie posłuchać! — mówił Den, chcąc ją uświadomić całkowicie. — Znalazłszy się przypadkiem w tej willi i uwolniwszy Korskiego, który również był tu uwięziony, razem z nim spieszyłem, aby panią oswobodzić... Plan ułożyłem wcale niezły i zdawało mi się, że nie tylko uda mi się panią uwolnić, ale i pochwycimy Doriałowicza... Rachuby zawiolły... Bo sądziliśmy, iż ta jego wspólniczka, zaiste szatańska kobieta, znajduje się w korytarzu, podczas gdy ona okrążywszy nas zręcznie, zaatakowała od tyłu... Później nie opłacało im się nawet nas dobijać...
— Ach! zaczynam pojmować... Zresztą domyślałam się i wcześniej...
Powstawszy z kolan i teraz oparta o ścianę, z wyrazem biernego zrezygnowania, patrzyła na detektywa.
Dalej tłómaczył:
— Doriałowicz wraz z swą towarzyszką, która panią tak podeszła, jako rzekoma Weleszowa, wykorzystali już dostatecznie dla swoich zbrodniczych przedsięwzięć podziemne państewko, w którem się obecnie znajdujemy... Pragnąc uciec i zatuszować ślady, dziś chcą wszystko wysadzić w powietrze... Panią początkowo, miano oszczędzić... Okłamywał ją Doriałowicz do końca, symulując, iż oboje zostaliście wciągnięci w pułapkę, w samej rzeczy zaś zamierzając przy pani pomocy bezpiecznie wywieźć skradzioną biżuterję...
— To tak było! — wyrwał jej się okrzyk — a posłyszana wiadomość wytrąciła ją z poprzedniej apatji — Bandyta! Dlatego sprowadzi mnie do willi pod pozorem małżeństwa, obiecywał, że podaruje willę, później twierdził, że sam wpadł w zasadzkę, a wreszcie niby to pomagał do ucieczki... Co za przewrotność! Aż mi się w głowie mięsza...

— Gdyby więc nie przypadkowe zdemaskowanie

213