Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Teraz dopiero spostrzegł, że po jej policzkach spływają duże łzy. Odwróciwszy się od niego, postąpiła o parę kroków i zasłaniając twarz rękoma, załkała spazmatycznie.
Den z trudem powstał z podłogi. Ranne ramię dokuczało porządnie. Spojrzał na szarzącą się w półmroku bezkształtną masę, która tak niedawno jeszcze była młodym, pełnym życia człowiekiem... Smutek wielki odbił się na obliczu detektywa...
Tymczasem Mańka, przyklękła przy zwłokach i uust, śród łkań wymówiła:
niósłszy jedną z zimnych i nieruchomych rąk do swych

— Stachu, mój biedny Stachu... Przebacz mi, przebacz!... Jak ja cierpię!... Zła byłam, zła, podła... Na twoją miłość nie odpowiedziałam miością... A tyś zginął przezemnie! Przezemnie cię wciągnięto w tę zasadzkę... Ach, cobym dała zato, by miast ciebie śmierć ponieść...
Den, na którym zarówno tragiczna śmierć towarzysza z lat dziecinnych, jakoteż niekłamany ból dziewczyny uczyniły wrażenie wielkie, poczuł, że również i jego oczy poczyna przesłaniać jakowaś wilgotna mgła... Niestety... Podszedł do żelaznych drzwi i poruszył je lekko.. Tak, nie zawiodły go przypuszczenia...
— Panno Mary — rzekł — nasz przyjaciel padł pierwszy! My wnet podążymy za nim....
Rozpacz dziewczyny była taka, iż nie dosłyszała ona nawet tych słów.
— Grozi nam niechybna śmierć! — powtórzył z naciskiem. — Może już za minut parę...
Podniosła nań oczy, jakby jeszcze nie rozumiejąc, o co detektywowi chodzi.
Zginiemi pod gruzami! — dodał.

— Pod gruzami?

212