Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Schody kończyły się sporym przedpokojem, zawieszonym cennemi dywanami, z którego szereg drzwi wiódł na prawo i lewo...
Z prawdziwym zachwytem spoglądał Den, na to znakomicie ukryte podziemne państewko, wybudowane zapewne, z ogromnym nakładem kosztów i pracy. Nigdzie nie było widać okien — natomiast wszędzie rzucały światło elektryczne lampy, których tylko kolorowe szkła tłumiły jaskrawość.
— Nigdzie nikogo...
Den zajrzał do pokojów leżących po lewej stronie. Zobaczył ciągnące się w amfiladę sypialnie, w których zamieszkiwać musiały kobiety o czem świadczyło wymownie samo urządzenie — szerokie, zasłane cienką pościelą białe łoża, wykwintne bieliźniarki i gotowalnie, niskie, miękkie rzekłbyś zapraszające do spoczynku otomany. — Mieszkanki tych wytwornych apartamentów — a widać po liczbie łóżek, musiało być ich kilka — snać opuściły niedawno i pospiesznie swe luksusowe gniazdka, bo wszędzie było pełno flakonów po kosztownych perfumach, słoików z napół zużytemi kremami, resztek pudru w puderniczkach, wstążek, a nawet pod jednem z łóżek poniewierał się zapomniany pantofelek.
— Gdzież właściwie jestem? — mruknął, nie mogąc nic wywnioskować z obrazu, który przedstawił się jego oczom — Harem?... Hurysy uciekły?...
Potrząsnąwszy głową, doznając wrażenia, że na chwilę zamienił się w którego z książąt z bajek tysiąca i jednej nocy, zwiedzających zaczarowane pałace — Den podszedł ostrożnie na palcach — do otwartych po drugiej stronie przedpokoju gabinetów.

Dwa te gabinety, wybite jedwabną materją — jeden utrzymany w kolorze czerwonym — zaś drugi w niebieskim — również jasno oświetlone, niczem nie

197