Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nieme wymówki... A biedny tatuńcio nie wie, jak lubą przebłagać...
Tylko ktoś, kto tak bacznie, choć ukradkiem, jak Otocki, śledził zachowanie się „zakochanej“ pary — mógł spostrzec te ledwie pochwytne znaki. Nie zauważyła ich napewno ani siedząca naprzeciw pani Lala, ani jej sąsiedzi — dystyngowani panowie, odpowiadający przyciszonym śmiechem na każdy żart pani Very.
A może mylił się Otocki?
Nie! Rychło nastąpiło coś, co go zadziwiło jeszcze bardziej...
Bo oto, gdy służba poczęła zmieniać talerze i na chwilę ucichły rozmowy, „demoniczna grzesznica“, nagle wykorzystała tę przerwę. Uprzednio zerknąwszy w stronę Otockiego, i widząc, że siedzi z opuszczoną głową, zasłuchany niby całkowicie w wywody literackie umalowanej panny — szepnęła do Stratyńskiego.
— Rozruszaj się... inaczej zwrócą uwagę....
— Kiedy...
— Uciekła... to się znajdzie...
— Myślisz?
— Kto uciekł? Kotek, piesek... Faworyt, a raczej faworytka prezesa? Ta zguba go tak dręczy? Ach, nie! Jeszcze ciekawsze...
— Przeklęta dziewczyna! — syk niepochwytny wyrwał się z ust pani Very — Na szczęście, nikt nie wie, że była w Warszawie...
— Ale...

— Resztę mnie pozostaw!... Natychmiast porzuć tę grobową minę... Musisz być wesoły...

64