Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Felka?
— Choroba, psia mać, dziewucha! Jedwabne kiecki i gałgany na siebie nałożyła, myśli wszystkich wykiwa... Ostaw, zapieranie, bo się pogniewam... Józka, nie znasz?
— Pan... Józek?
— Pan Józek, pan Józek! — przedrzeźnił ton dziewczyny. — Et, do cholery, z fasonem! Józek zwyczajnie, swój, równy chłop! Ani forsy od ciebie mi nie trza, ani na kochanka się nie wrabiam. O, po starej znajomości myślałem pogadać... Jak nie...
Skrzywił się z pogardą, splunął i wykonał ruch, niby zamierzał odejść.
— Zaczekaj! — zawołała nagle.
— Bo co?
— Skoro mnie poznałeś, nie będę dłużej udawała — jestem Felka...
— Nie było odrazu! — udobruchał się. — Warjata ze mnie strugasz? Frajer ja, czy kołowaty? Gadasz tera jenteligentnie i głos nie taki ochrypły, bo dawniej z ciągłego wstawiania fajno chrypiała... Bez trzy roki cie nie widziałem... ale po ciemku bym poznał
— Widzisz...
Andrus chytrze podmignął okiem.

— Nie trza tłomaczyć! Więcej wiem, niż ty se myślisz. Tylko ja nie glina, ani kapuś... Nie margali nasze chłopaki, żeś przestała z „ferajną“ kombinować? Na swoją rękę. To się i obcięłaś na jakiejś „robocie“ i na dwa lata zatkali do dziury. Był wyrok. To, jak ja ciebie na wolności obaczyłem, wytrzeszczam gały. Zwiała z dziury! Choć, powiada-

42