Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Powoli opuszczali mieszkanie. W progu, na chwilę, przystanął opiekun, rzucając ostatnią przynętę!
— A może zechce pan dobrowolnie... Toć inaczej grozi poważna odpowiedzialność za ukrywanie i dopomaganie przestępcom. Jeśli odnajdą u pana skradzione u mnie przedmioty...
— Żegnam! — wrzasnął prawie Otocki i zatrzasnął drzwi.
— Czy pani zna przodownika? — prędko zapytał stróżkę, gdy pozostali sam na sam.
— Ja?... Nie znam? Toć nie nasz dzielnicowy!
— A poco mu pani gadała, że nocowała u mnie kobieta?
— Gadałam? Jak zdrowia pragnę, nic nie mówiłam! Co mnie do tego z kim pan wraca i kto u pana śpi! Jabym sypnęła? On wcale nawet nie pytał... Tera go dopiero pierwszy raz obaczyłam...
— Nie rozmawiała pani z nim przedtem?
— Nic, a nic...
— Psia krew! — Pochwycił za telefoniczną słuchawkę i bez przeszkód połączył się z komisarjatem.
— Czy to pan komisarz Bones? — zapytał, posłyszawszy głos znajomego komisarza. — Mówi Otocki...
— Witam! Poznaję! Cóż się panu stało? Bohater powieści z kryminału uciekł?

— Na szczęście, nie uciekł! Ale, sprawa ważniejsza! Przed chwilą przybył do mnie przodownik i chciał robić rewizję!

36