Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ności za poprzednie wykręty. Wypada nadrabiać tupetem.
— Nie sądzę — odparł zimno i znów wydało mu się, że to ten drugi „ja“ dyktuje mu zdania — nie sądzę, abym był obowiązany tłomaczyć się, kto u mnie nocował... Istotnie gościłem przyjaciela.... Wyszedł przed godziną...
— Hm... hm... Wolno zwiedzić mieszkanie?
— Proszę...
Otworzył drzwi wiodące do sąsiedniej sypialni. Czy przystąpią do rewizji i przetrząsną szafę? Zapewne. Bo przodownik spogląda na niego z pogardą, jakby przejrzał kłamstwo. Nie, to nie pogarda — spoziera z gniewem. Czemu tak tą sprawą przejmuje się przodownik?
Mężczyźni weszli do sypialni, rozejrzeli się po niej i powrócili do gabinetu.
— Nikogo...
— Może jeszcze kuchenkę?
— Zbyteczne! — burknął policjant. — Próżno szukać! W mieszkaniu jej niema... Ale...
— Nie wierzy mi pan...
— Dozorczyni wyraźnie zeznała, że powrócił pan wczoraj z kobietą do domu. Rysopis się zgadza. Czy nadal zamierza pan się zapierać?
Trach! Tego nie przewidział.
— Dozorczyni musiała być zaspana...
— Zaspana? Wątpię!
Obaj patrzą teraz na niego nie z gniewem, a z nienawiścią. Opiekun-dyrektor i przodownik. W oczach migocze zaciekłość, niczem do śmiertelnego wroga. Ich twarze stają się nawet podobne.

33