Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

siadające dużą wartość, chroni się do ludzi, niespodziewanie na ulicy napotkanych i im opowiada, że nastają na jej życie... Prawdziwe nieszczęście.... Kompromitacja dla rodziny...
— Ach!... — zawołał dotknięty nagłem, a brutalnem oświetleniem poprzednich romantycznych wypadków.
— Podobna przygoda nie po raz pierwszy, niestety, mnie spotyka! — ciągnął dalej mężczyzna, którego przodownik tytułował „dyrektorem“. — Kilkakrotnie w taki sposób musiałem, odzyskiwać pupilkę i rzeczy... To też kiedym wczoraj spostrzegł pana w jej towarzystwie, zaszedłszy do restauracji przypadkiem, bowiem chcąc ją odnaleźć odwiedzałem miejsca publiczne, w pierwszej chwili zamierzałem podejść do waszego stolika... Pragnąłem jednak uniknąć skandalu... Mogła krzyczeć, wszcząć awanturę... Znając pana z widzenia, należy pan do ludzi popularnych, wolałem ustalić adres i udawszy się o pomoc do władz, tu przybyć. Czy znajduje się moja kuzynka jeszcze w pańskiem mieszkaniu?
— Nie!
— Wyszła już? Dawno?
Otocki zawahał się trochę. Raptem, niby ktoś inny, miast niego nieoczekiwanie, wypalił:
— Wcale nie nocowała!
— Nie nocowała u pana? Niemożebne?
— Za... pewniam...
Skłamał i sam nie wiedział, czemu skłamał Czuł, jak gorąca fala krwi uderza do głowy i szkarłatem barwi policzki. Czemu skłamał? Bo antypatyczny jest mu mężczyzna o wyglądzie buldoga? An-

31