Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mocy nie skorzystać? A nuż chroni zbrodniarkę? Toć ta waliza...
Ale teraz już cofać się było za późno.
— Dobranoc, panno Ryto! — wyrzekł, zamierzając skierować się do sypialni.
Lecz ona, odwróciwszy się od okna, szybko zbliżyła się do niego. Zbliżyła, kładąc mu na ramieniu lekko rączkę. Nie było w tym ruchu nic zmysłowego, ale zato wiele kobiecości i wiele przyjaznego oddania. Było to pełne ufności zbliżenie, niby psa wygonionego na szarugę, który przybłąkał się do przechodnia i bezradnie poczciwemi ślepiami go błaga, aby nie odtrącał od siebie i zabrał, bezdomnego, do ciepłego kąta...
— Rozumiem, że czuć się pan może dotknięty — oświadczyła, jakby odgadując jego myśli, a głos jej od czasu ich znajomości, po raz pierwszy brzmiał ciepło, szczerze — iż nadal mu nie mówię, ani kim jestem, ani jaka to otacza mnie tajemnica...
— Nie śmiem nalegać...
— Ale, jeśli tak postępuję, to tylko dla pańskiego dobra!
— Mojego dobra! — zawołał zdumiony.
— Tak! Grozi mi wielkie niebezpieczeństwo! Większe, niźli pan sobie nawet wyobrazić może...
— Tembardziej...
— Zagrażać ono będzie i tym, którzy staną w mojej obronie...
— Niebezpieczeństwa się nie lękam...
Cień przestrachu przesłonił wypogodzoną już twarzyczkę.
— Był ktoś — wymówiła, powoli, cicho — kto

23