Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Acha! — krzyknął — Już se kombinuję!... A nic nie wyszło z roboty...
— Rozumiesz chyba, jaka byłam wściekła... A tu ty zacząłeś zaloty...
— Skąd ja mogłem wyfajnować... Myślałem... wszystkich dziewucha nawala...
— Jeszcze nie koniec! Kiedy uciekłam od was, udałam się do tego pana, u którego pozostawiłam walizkę. Cóż się okazało? Ukradł jej zawartość — klejnoty i papiery — a napchał starych gazet.
— Psi syn...
— Później, jak gdyby nigdy nic, powróciłam do domu, do ojca... Ale tam nawet szkoda czasu na rozmowę... Z głowy mu Very nie wybiję... Zaczął się awanturować o klejnoty i dokumenty... Groził, że mnie zamknie w klasztorze... Skorzystawszy więc z dogodnej pory, znowu się wymknęłam i przybiegłam do was... Teraz wiesz wszystko...
— Wiedzieć, to wiem!... A coś ty zamyśliła?
Oczy dziewczyny zabłysły.
— Chcę się zemścić! — padł ostry okrzyk.
— Odegrać?
— Tak! Na Otockim, na Verze!... Muszę odebrać Otockiemu biżuterję, papiery... Muszę skompromitować Verę... Gdybym odebrała choć te dokumenty, jakie znajdowały się w walizce, już musi się ona ze mną liczyć...
— A ja niby mam być rychtyk, twój pomocnik?

— Jeśli mi dopomożesz, jeśli udzielisz mi pomocy, zrobię, co zechcesz! Zostanę natychmiast twoją kochanką, a gdy odzyskamy rzeczy, ukradzione przez tego łajdaka Otockiego i ojciec pójdzie na

166