Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie wygląda przecież groźnie...
— Urocza panienka! Istna z niej wiochna!...
A może zakochał się pan odrazu? Co za gorące serce! Pani Vera... teraz Stratyńska...
— Ach, gdyby pani wiedziała! — mało nie zawołał, lecz powstrzymał się w porę, mruknąwszy znów coś na tyle niezrozumiałego — że pani Lala jęła posądzać, iż jej towarzysz uległ atakowi nagłego obłędu.
Z trudem odzyskiwał pozorny spokój. Przeróżne myśli krzyżowały się, jak błyskawice w jego głowie. Co robić? Jak ona się zachowa, gdy go ujrzy niespodzianie? Czy znając jej gwałtowny charakter, nie wywoła publicznego skandalu? Toć wypadła z mieszkania, niczem furja...
To też stał z wlepionemi w posadzkę oczami, cały drżący — gdy z kolei znalazł się przed panną — aby zadość uczynić przyzwoitości towarzyskiej.
— Moja córka, Ryta!... — posłyszał głos prezesa — Pozwól, że ci przedstawię pana Otockiego, naszego znanego powieściopisarza...
— Ryta!... — powtórzył w duchu — Więc nie kłamała, że tak ma na imię... No... zaraz wybuchnie... albo nie poda ręki...
Lecz jeśli Otocki zdołał się całkowicie opanować, panna Ryta również panowała nad sobą. Panowała nawet może daleko więcej. Ani jeden muskuł nie drgnął na ładnej twarzyczce, pąs nie oblał policzków — a ust nie opuścił uprzejmy uśmiech...
— Bardzo mi miło!... — rzekła uprzejmie.

— Tak ci miło, żebyś mnie chętnie utopiła

155