Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nagle rozległ się słaby, trzykrotny stuk u wejściowych drzwi.
— Jest! Tak było umówione...
W oczach zamigotał radosny błysk. Zbliżywszy się do otwartej szafy, wyjęła z tamtąd tajemniczą, żółtą torbę i pośpieszyła w stronę przedpokoju. Ciche zapytanie przez drzwi — i uspakajająca odpowiedź.
— Śmiało może pani otworzyć...
Kilkunastoletni wyrostek znalazł się w przedpokoju. Podał Verze sporą paczkę, owiniętą w biały papier. Niecierpliwemi paluszkami szybko usunęła opakowanie — i z tamtąd wyjrzał kufereczek — całkowicie podobny do tego, jaki niedawno jeszcze znajdował się w szafie, a obecnie leżał u stóp Very. Pochwyciła ona właśnie tę pierwszą — „prawdziwą“ — walizeczkę i owinąwszy w przyniesiony papier — aby nikt nie mógł zauważyć, co chłopak zabiera — doręczyła ją wyrostkowi.
— Masz... i uciekaj!... Oddasz paczkę panu, który oczekuje w samochodzie...
— Wiem, proszę pani... Razem z nim przyjechałem!
— Doskonale! Idź już... Powiedz, że będę niedługo!
Wyrostek zniknął — Vera odetchnęła z ulgą.
Nareszcie...
Pozostaje teraz najłatwiejsza część zadania...

Powróciwszy do sypialni, położyła w szafie żółtą torbę, uśmiechając się złośliwie... Głupią minę uczyni ta intrygantka, kiedy odbierze „swój depo-

108