Strona:Stanisław Antoni Wotowski - George Sand.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

George słucha i z kolei blednie. Jakiś niewytłomaczony dźwięk dobiega z zewnątrz. Jakby dźwięk setek orzechów, toczących się po schodach. Nie mogąc znieść niepewności wybiegają z celi.
— Kto to? Co tam?
Kurytarz ciemny i pusty, ale dziwne odgłosy są coraz bliżej. Wkrótce słaby blask rozświetla sklepienia a w świetle ukazuje się piekielna sarabanda. Maszkary, potwory, djabliki, korowód prowadzi czart z czerwonemi rogami, we własnej osobie.
— Et! — śmieje się Sand.
To tylko wiejskie dziewczęta i chłopaki poprzebierali się w maskaradowe stroje, aby dorocznym zwyczajem, w odnajętych sąsiednich celach, urządzić swój tradycyjny bal... Dźwięki poprzedzające ich — to był odgłos kastanjet, wtórujących do skocznej „coplity“.
Wszystkie jednak podobne emocje, nie mogły oddziaływać dobrze na zdrowie Chopina. Po chwilowem polepszeniu przyszło dziwne podniecenie nerwowe, skłonność do halucynacji. W takich momentach tworzy i ból przeżyć odzwierciadla się w twórczości całkowicie.
Najbardziej bodaj charakterystyczną jest geneza t.zw. „preludjum ze spadającemi kroplami“.
Pewnego razu George Sand, uważając, że dnia tego Chopin miewa się lepiej, udała się wraz