Strona:Stanisław Antoni Wotowski - George Sand.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jesteś wampirem, który pragnie wyssać całe moje jestestwo! — krzyczy poeta. — Precz! Precz! Wracaj do włoskiego amanta!
Jednej rzeczy nie mogli zabić — przeszłości! Stawało wciąż między niemi dręczące widmo! A kiedyś, gdy zniecierpliwiona George, poczyna odpowiadać zarzutami na zarzuty, kochanek łapie za brzytwę i goni ją po schodach, wołając, że zabije. Nazajutrz płacze... pocałunki... przeprosiny.
Szał ich dochodził do granic, stykających się z obłędem. Życie realne ginęło w mroku, istniała straszliwa walka uwielbiającej się i nienawidzącej jaźni — mężczyzny i kobiety.
Zdawałoby się, że i teraz pierwszy Musset chce zerwać uciążliwe kajdany. Pragnie wyjechać, ale... ale uczynić tego nie może... bez pożegnania. Pisze do George w języku Dantego:
„Senza veder, e senza parlar, toccar la mano d’un pazzo chi parte domani“.
(Nie patrząc, bez słów, dotknąć dłoni szaleńca, który jutro wyjeżdża).
Napisał i został.
Lecz jeśli on miał zbyt mało siły woli, aby się zdobyć na postanowienie ostatecznej rozłąki, na siłę tą zdobyła się Sand. A może chodziło tylko o to, by decyzja wyszła od niej.
„Bez słowa, nie patrząc“ uciekła 6 marca 1835 r. z Paryża w towarzystwie swego przyjaciela Boucoiran’a.