Strona:Stanisław Antoni Wotowski - George Sand.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sie bliżej przypatrzeć, wtem mój towarzysz Lazarro mnie trącił.
— He... he..., powiedział, widzę uroczyła cię czarująca palaczka. A może znasz ją?
— Nie... ale dałbym niewiedzieć co, byle ją poznać... Ta kobieta nie przypomina niczem innych kobiet!...
Nazajutrz poszedłem odwiedzić mego przyjaciela. Zastałem go przy stole wraz z rodziną. Gdy zauważył, iż jestem zaprzątnięty myślami, zwrócił się do żony:
— Spójrz Blanchino! — śmiejąc się zawołał — nasz Pagello rozmyśla w tej chwili o pewnej pięknej niewieście, palącej cygaretki...
— Byłem tam z wizytą przed godziną, odrzekłem, i jeszcze powrócę... to jedna z moich pacjentek... przysłała po mnie...
— Doprawdy! — krzyknął Lazzaro szeroko rozwierając oczy.
— Tak, naprawdę! Dziś rano właściciel hotelu „Danieli“ przyszedł po mnie i zostałem wprowadzony do apartamentu tajemniczej nieznajomej, która siedząc na niskim zydelku, z głową wspartą na ręku prosiła, bym jej dał jakiś środek na silną migrenę. Sprawdziłem puls i zaproponowałem upust krwi na co się zgodziła. Uczyniłem zabieg, poczuła natychmiastową ulgę... Młody człowiek blondyn, nieodłączny jej towarzysz, odprowadził mnie wielce uprzejmie aż na