Strona:Stanisław Antoni Wotowski - George Sand.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gółów, lecz jeszcze uzupełniał je swemi soczystemi uwagami, oblizując się przytem lubieżnie.
— Wynoś się pan, przerwała mu w pewnym momencie George Sand, jest pan opasłym świńtuchem!
— Jestem posłuszny rozkazom, odparł śmiejąc się, ale od tej chwili jest pani dla mnie głupią gęsią!
Kłótnia nie była długotrwała, bo w parę dni później obiadowała u pisarza wraz z Sandeau.
Obiad był równie niezwykły jak i Balzac i zasługuje na szczegółowy opis.
Zajmował on mały apartamencik przy ulicy Cassini, wgłębi ogrodu. Był to szereg pokoi, urządzonych z wykwintem i umeblowanych kosztownemi sprzętami XVIII stulecia. Roiło się od starych makat, obrazów, bronzów, porcelany — istne muzeum — i nieraz, pisarz chcąc zadowolnić swą fantazję, wydawał na dzieła sztuki wszystkie swe zarobki lub też zakupywał na kredyt najcenniejsze antyki.
Podawano na srebrnych półmiskach, ale menu zostało zestawione swoiście: sztukamięsa, melon i szampan mrożony...
Gospodarz się nim zachwycał.
— Pijcie, zachęcał, dostałem cały kosz od księcia Metternicha!
Podczas obiadu czynił wcale niedwuznaczne propozycje pani Sand, co pobudzało Sandeau do