Strona:Stanisław Antoni Wotowski - George Sand.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak, tak — mówił pozornie jeszcze spokojnie baron ...żona. Znamy takie żony!
Wybuch długo hamowanych nerwów wisiał w powietrzu. Aurora zerwała się gwałtownie miejsca, chcąc odejść.
— Zostaniesz tu! — krzyknął Dudevant, uderzając pięścią w stół — zostaniesz i wysłuchasz, co mam do powiedzenia... przy wszystkich!
Lecz i Aurora straciła już cierpliwość.
— Czego chcesz — zawołała z błyszczącemi oczami — znów mnie obsypywać gradem wymysłów? A może chcesz mnie uderzyć? Tak jak wtedy! Doskonale pamiętam! Bądź spokojny, bić ci się teraz nie pozwolę!
— A ja się zdradzać nie pozwolę!
— Ale wolno ci z pokojówkami wyprawiać niemal w mojej obecności wszystko, co się podoba? Nie! nie! dość tego dość...
— Cóż pani zamierza?
— Uciec stąd, uciec jaknajprędzej...
— O ile ja zechcę!
— Ty mi masz co do rozkazywania? Ja ci mam być żoną! Patrzcie panowie — zawołała do obecnych, wyciągając papier z za gorsu — oto jego testament...
Baron poczerwieniał i zbliżył się do niej
— Ukradłaś?
— Nie ukradłam a przypadkowo znalazłam między papierami na biurku! Nie podchodź —