Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niesłusznemi zarzutami. Nie ośmieli się jej chyba uderzyć, zresztą służąca jest w domu...
— Słuchaj! — rzekła spokojnie, choć niezwykle stanowczo — długo znosiłam cierpliwie twoje awantury! Rozumiem, że po przegranej konia, jesteś zrozpaczony i nie odpowiadasz ani za swoje słowa ani za czyny... Namawiałam do przegranej, bo chodziło o naszą przyszłość, ale konia nie zatrułam. Jeśli nie wierzysz...
— To co?
— To dłużej obrażać się nie pozwolę i bądź łaskaw opuścić mieszkanie...
— Ja mam opuścić mieszkanie?
— W tej chwili...
— Zobaczymy...
Grot nie tylko nie usłuchał wezwania artystki, lecz przysuwał się coraz bliżej. Irma pojęła, że tu żartów niema.
— Wynoś się!... Zawołam służącą!
— Zawołasz? Przódy cię zaduszę...
Jednym skokiem znalazł się przy niej. Ręce jego wyciągnęły się, niby zamierzając wykonać groźbę...
— Ratunku! — wyrwał się z jej piersi głośny okrzyk przestrachu. — Mordują! Ratunku!...
Słychać było jak otwierają się kuchenne drzwi i ktoś spieszy Irmie na pomoc. Ale i interwencja służącej może nie powstrzymałaby rozszalałego Grota i ręce jego, obejmujące szyję artystki, zacisnęłyby się mocniej, gdyby w tejże sekundzie nie zabrzmiał przeciągły dzwonek w przedpokoju.
Żokiej mimowolnie odskoczył, trochę oprzytomniawszy. Dzwonek ten również otrzeźwił Irmę.
— Cóżeś narobił, szaleńcze! — zawołała, zapominając o poprzedniej scenie. — Zapewne, Swito-

97