Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dobry ananas!
Switomirskiego nagle zastanowiło niezwykłe zachowanie się żokieja.
— Ale czemu był taki podniecony?
— Pewnie zamyśla nowe łajdactwo, albo się obawia, żeby dzisiejsza sprawka z „Magnusem“ nie wypłynęła na wierzch... Czy zamierzasz pójść na górę?
W głowie Huby zawirowały najprzeróżniejsze refleksje. Cóż go obchodzić mogło wzburzenie Grota. Wystarcza, iż przekonał się, że Uszycki nie skłamał. Żokiej odwiedza jego przyjaciółkę, jest jej kochankiem, prowadzi z nią różne konszachty. Ohyda!... Warto iść na górę, do mieszkania Irmy i powiedzieć im parę słów prawdy? Warto zdemaskować Grota? Zapewne i tu Uszyckiego przypuszczenie jest trafne. Umyślnie przegrał na „Magnusie“, chcąc zdobyć większą sumę na zaspokojenie potrzeb kochanki... Lecz cóż z tego przyjdzie Hubie, jeśli się do nich uda, zwymyśla Grota i Irmę, może nawet uderzy? Czy zmieni to, choćby na jotę, położenie?... Czy dzięki temu skarga do prokuratora nie wpłynie?
Raptem zniechęcenie i obrzydzenie wielkie ogarnęło Switomirskiego. Ach, jakże ma dość tych intryg, tych brudów, które go ze wszech stron otaczają, a w których tkwił dotychczas.
— Nie warto! — mruknął.
— Pozostawisz podobne gałgaństwa bezkarnie? — zdziwił się mocno przyjaciel. — Nie zbesztasz Irmy? Nie zdemaskujesz Grota?
— Nie!...
— Nie rozumiem? Czyż wolno obojętnie patrzeć na to, gdy cię najbezczelniej okłamują, oszukują?
— Dobranoc, Morysiu...

93