Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A takby mi się należało nieco szczęścia! — skarżyła się cicho — Oj, należało! Gdybym ci mogła opowiedzieć moje życie... Dziś jeszcze nie wolno!... Ty jeden mnie obronisz, wyrwiesz... Czasami bardzo się boję!... Obronisz mnie, ty mój...
Reszta zdania utonęła w przeciągłym pocałunku. Przed kim Grot miał bronić Irmę — o to wcale nie miał zamiaru zapytać...
Poczuł, że w jego żyłach płynie nie krew, a roztopiona lawa....

W godzinę, może później, Grot opuścił mieszkanie artystki, gdyż koło dziesiątej wieczór miał tam przybyć hrabia. Wyszedł od Irmy odurzony i zakochany, a jednak z pewnym na dnie duszy niesmakiem, niezadowolony ze siebie. Czyżby już był zazdrosny o Świtomirskiego? Przecież zapewniała Irma...
W głowie miał wir skłębionych myśli. Wiedział, że jeśli w takim stanie, jak obecnie, uda się do domu — nie zmruży oka całą noc...
Pożądał towarzystwa, jakiegokolwiek bądź towarzystwa... byle nie pozostać sam na sam z dręczącemi myślami...
Skierował się w stronę „Niespodzianki“....
W „Niespodziance“ — może dla tego, że nazajutrz nie odbywały się wyścigi — wyjątkowo mało znajdowało się gości. Nikogo prawie ze znajomych. Tylko, w głębi salki, jak zawsze, Maliński...
Grot chciał się cofnąć, ale było zapóźno. Maliński spostrzegł go, podbiegł i siłą niemal zaciągnął do stolika.
— Może kawki z likierem? — zaproponował.

58