Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Choć tym razem nie było wzmianki o „demonie wyścigów“, domyślił się łatwo od kogo pochodził bilecik.
Zbladł. Jak przewidywał, walka nie tylko nie była ukończona, lecz stanie się jeszcze zaciętsza. Aż tu umiano go odszukać, w pokoju do którego nikt nie miał dostępu. Dziwne! Zapewne sądzą „oni“, że wziął pięć tysięcy i wyścig na „Magnusie“ wygrał. Ha, niechaj tak sądzą! W takim razie prędzej, czy później zwrócą się do niego, a wtedy... Wtedy... ma pewien plan, jaki sobie w głowie ułożył... Czy meldować zaraz o kartce prezesowi. Chyba nie! Bo jeśli Grot zwracał się do prezesa, to nie dla tego, by nie miał sam sobie z „demonem“ poradzić. Zwracał się, pragnąc uniknąć niespodzianek i niesłusznych oskarżeń w rodzaju tych, jakie spadły na Krzysiaka.
Nie czekając nawet na zakończenie wyścigów, natychmiast podążył przez tor do stajen. W stajni znajdował się już „Magnus“. Koło konia krzątał się Błaszczyk. Grot zawołał chłopaka. Lubił go i wyróżniał wśród innych chłopców stajennych, gdyż Błaszczyk był bezwzględnie uczciwy i ambitny.
— Błaszczyk? — zapytał. — Masz ty ochotę zostać żokiejem?
— To się wi, proszę pana! — odparł chłopak, czerwieniąc się mocno.
— Więc, pamiętaj! Niedługo może będę miał własną stajnię wyścigową. Wezmę cię do siebie. Będziesz jeździł, jak ja teraz jeżdżę...
Oczy chłopaka zabłysły bezgranicznem uwielbieniem.
— Ale musisz mi być całkowicie oddany?
— Ja nie jestem oddany? W kawałki dałbym się porąbać za pana...

47