Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się, iż jej obecność przyjmują z wielkiem zadowoleniem.
— Panowie już nie śpią?
— Z godzinkę nie śpim! — odparł wyższy, który nosił przezwisko „Malowanego“ — Ja i rudy! — wskazał na towarzysza.
— To dlaczegoście do mnie nie zastukali?
— Nie chcielim budzić!... Przykazał brat, że panienka je nasz dowódca...
Wielki ten szacunek, zaznaczany przez nich dla jej osoby, spodobał się Irmie, bo wróżył powodzenie na przyszłość. Postanowiła zdobyć zaufanie drabów.
— Odwiedziłam więźniów! — poczęła tłomaczyć — Jeden już nie żyje...
— Który?
— Baron! Umarł zapewne w nocy!
— Mała szkoda! — mruknął rudy.
— Z umerlakiem mniejszy kłopot! — z ochrypłym śmiechem zauważył „Malowany“.
Wzdrygnęła się na tyle okrucieństwa i cynizmu. Wiedziała teraz, czego może się spodziewać po swoich towarzyszach. Postanowiła swą rolę odegrać do końca.
— Drugi też niedługo umrze! — rzekła.
— Ten żokiej?
— Tak...
— I lepiej...
Dalsze kłamstwa nie mogły się przecisnąć przez gardło Irmie. Skinąwszy tylko na drabów, zaprowadziła ich do pokoju, gdzie spoczywały zwłoki Uszyckiego. Spojrzeli na nie bez żadnego zainteresowania. Później, przez napół otwarte drzwi — wskazała na Grota. I on leżał nieruchomo, zdawało się,

207