Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zakrył oczy dużemi szoferskiemi okularami, zmieniającemi twarz nie do poznania, a na czoło nasunął głęboko sportową czapkę. Był gotów do drogi. Wszak auto do miasta nieznacznie, sam miał poprowadzić.
— Żegnaj! — rzekł, całując w czoło przelotnie siostrę — mam nadzieję nic nie stanie na przeszkodzie ścisłemu wykonaniu naszego planu.. Rzecz najważniejsza! Nie otwierać okiennic i nie wychodzić z willi!... Niech sądzą, że jest niezamieszkała i pusta... Wydam odpowiednie dyspozycje ludziom, żeby ciebie słuchali...
— Wydasz?
— Oczywiście! Tyś tu panią! Wszak jesteś moją siostrą!
— Bardzo to ładnie z twojej strony...
— Jutro czekam na wiadomość.
Skinąwszy Irmie głową, wyszedł z gabineciku do przyległej sionki, zamykając drzwi za sobą.
Po drugiej stronie sionki, znajdowała się kuchnia, a w niej dwaj mężczyźni herkulesowej postaci, których twarze świadczyły, że nie jedno w życiu przeszli. Siedzieli w milczeniu, ćmiąc papierosy i poderwali się na nogi na widok swego szefa.
— Słuchajcie — oświadczył, możliwie tłumiąc głos — macie tu pozostać przez resztę dzisiejszej nocy i jutro... Dopiero jutro w nocy... glinianki...
Skinęli głowami.
— Pozostanie tu też ta pani... To moja siostra...
Zaciekawienie odbiło się na twarzach drabów.
— Macie jej słuchać... ale...
— Ale?
— Nie jednośmy razem przeszli, więc szczerze powiem... Nie mam do niej zaufania... Rozumiecie!...

193