Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Usiadł na ławce przed stajnią, zapalił papierosa i patrząc na ostatnie promienie zachodzącego czerwcowego słońca, zapadł w zadumę.
Grot lubił marzyć.
Przed oczami wyobraźni jęły się snuć niezwykłe, a rozkoszne obrazy. Obrazy całkowicie oderwane od rzeczywistości. Jest wielki, sławny, bogaty. Posiada dużą stajnię wyścigową, a jego konie biegają nie tylko w Polsce, ale zagranicą. Przy nim kobieta. Dziwnie podobna do Tiny. Nie, to Tina... Przytula się doń i szepce — tyś mój, co mnie cały świat obchodzi.
— Pan Grot?
Wzdrygnął się, nieoczekiwanie wyrwany z zadumy. Tuż obok stał wyrostek i patrzył z zaciekawieniem.
— Czy pan Grot? — powtórzył.
— Ja! O co chodzi?
Wyrostek wyciągnął z kieszeni pomiętą kopertę.
— Kazali oddać!
Żokiej machinalnie wziął do ręki.
— Od kogo? Mam odpowiedzieć?
Ale wyrostek już oddalił się biegiem. Próżno zawołał parokrotnie, aby się zatrzymał. Znikł za bramą.
— Cóż to znowu ma znaczyć? — zdziwienie odbiło się na twarzy Grota. — Oddaje?... Ucieka? Szczególny posłaniec!...
Otworzył kopertę. Zawierała ona spory arkusz papieru, lecz na nim zaledwie zdań kilka. Pismo maszynowe.
Przeczytał:
„Szczerze życzliwy przyjaciel ostrzega, że walka nie została zakończona. Oni zechcą się zemścić.

168