Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drgnął lekko — będę go poczytywała za prawdziwego przyjaciela...
Grot milczał zażenowany.
Parasolka Tiny poruszała się teraz wolniej, gdy dalej mówiła:
— I przykrość by mi sprawiło, gdybyśmy się mieli nie widywać... Podobne przejścia, jakieśmy razem przeżyli, zbliżają bardzo...
Fala gorącej krwi uderzyła do głowy żokieja. Czuł, że policzki nabierają barwy szkarłatu. Wielkie rozrzewnienie pochwyciło go za serce. Był wzruszony i onieśmielony. Z trudem układał zdanie, aby odpowiedzieć Tinie również ciepło, gdy ta, snać uważając, że powiedziała aż nadto wiele, nagle wyciągnęła na pożegnanie rączkę...
— Do widzenia!... Jutro, jak zwykle odwiedzę stajnię popołudniu... A do obecnej rozmowy powrócimy...
Wykręciwszy się, szybko odeszła. Raz jeszcze jednak odwróciła się, aby kiwnąć główką Grotowi.
Cóż to miało oznaczać? Co miały oznaczać dziwne aluzje panny? Czemu Grot czuł się do głębi wzruszony?
— Ach Tina...
Stał długo, spozierając w ślad za nią. Później uśmiechnął się gorzko. Wszak jest tylko żokiejem. Jeśli w duszy rodzi się dla Tiny uczucie głębsze i czystsze, niźli swego czasu dla Irmy — postara się je stłumić. Aluzje? Nic nie znaczyły zapewne... Ot, parę uprzejmych odezwań dobrze wychowanej kobie ty... Może lubi go nawet... Lecz więcej? Zbyt wielka dzieli ich przepaść... Zbyt wielka, nawet w dzisiejszych demokratycznych czasach... A jednak... Czemuż dziwnie wzruszona była Tina?

167