Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gów... Kosztowała ta rozmowa tylko pięć tysięcy... Możebyśmy ją powtórzyli...
— Nie rozumiem?...
Ton Grota z żartobliwego stał się groźny.
— Poznałem cię znakomicie po głosie, stary szachraju! Nie udają się sztuczki!... No, może dziś się dowiemy, kto był tym „demonem“?
Mocna ręka żokieja opadła na ramię Lisika, cisnąc je z wielką siłą. Daremnie próbował się uwolnić
— Proszę puścić... Nie lubię niesmacznych żartów...
— Śpiewaj kochanku...
— Hrabianko! — zawołał lichwiarz, któremu z bezsilnej złości i bólu zakręciły się łzy w oczach — Pozwala mnie pani obrażać w swoim domu?
— Puść go pan! — stanowczo wyrzekła Switomirska.
Żokiej, acz niechętnie, spełnił rozkaz.
— Skoro pani sobie życzy... Ale przysięgnę, jest to ten sam, który zapoczątkował szereg intryg, jakie tyle nieszczęść na nas ściągnęły!... Nie chce pani skandalu, niechaj idzie wolno.... Jabym inaczej z nim postąpił....
— Jaśnie hrabianko! — zaprotestował Lisik, ochłonąwszy trochę z przerażenia, lecz przyjmując obecnie uniżoną postawę — Pan Grot się myli... Przywidzenie...
— Nie przywidzenie!... Dziękuj Bogu, żeśmy w obecności hrabianki się spotkali... A na zakończenie, to samo, co Uszyckiemu powtórzę!... Nie radzę próbować ponownie!...
Lisik, spocony wśród głębokich ukłonów, kierował się ku wyjściu.
— Zapewniam... omyłka! — mamrotał.

156