Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak pan stoi, panie Jasiu! — zabrzmiał tuż nad uchem głos Malińskiego.
Drgnął mimowolnie.
— Bo co? — odruchowo zapytał.
— Spłukałem się do nitki...
Malińskiemu, jak zwykle tak i dziś nie dopisała fortuna. Siedząc na przeciwległym krańcu stołu, nie grał właściwie, a będąc w posiadaniu niewielkiego kapitaliku, przystawiał do innych graczów. Lecz, mimo, że używał przeróżnych fortelów i bił tylko na dalsze karty, sądząc, że na nich szczęście bankiera się skończy, trafiał nieszczęśliwie i rychło z dwustu złotych nie pozostało grosza. Wówczas przypomniał sobie o towarzyszu.
— Spłukałem się do nitki! — powtórzył. — Myślałem, że panu idzie i mnie poratuje... Ale, zdaje się, nie tęgo!... — dodał, patrząc na niewielką kupkę banknotów, leżącą przed Grotem.
— Istotnie...
Zamyślony nie sprawdził dotychczas stanu swej kasy. Dopiero głos Malińskiego, przypomniał mu o rzeczywistości. Szybko przeliczył banknoty. Z trzech tysięcy pozostało ledwie trzysta złotych.
— Służę! — rzekł, biorąc setkę i wyciągając ją w stronę Malińskiego. — Więcej nie mogę...
Ten zdziwił się niezmiernie.
— Pan przegrany?... Daje setkę?
— Proszę brać...
Malińskiemu dwukrotnie nie trzeba było powtarzać zachęty. Pochwyciwszy papierek szybko się oddalił, myśląc w duchu, że Grot postępuje coraz dziwniej. Nie skarżył się na te dziwactwa, osobiście rad był z nich szczerze.

138