Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

poszczególnym graczom po dwie karty z prawem przykupu trzeciej a uczestnicy kolejno trzymali bank.
Grot bił kartę jedną, drugą, trzecią, potem trzymał banki — wyraźnie jednak mu nie szło.. Na banczkach, decydujących o znaczniejszej wygranej, nie mógł się dalej utrzymać ponad trzy karty — gdy zaś na poniterce zaryzykował grubszą stawkę, pięćset złotych, przeciwnik z miejsca otworzył „abataż“, nie dając mu się nawet przykupić...
Natomiast siedzącemu naprzeciw handlowcowi, nazywał się, bodaj Bejzeman i obecni z szacunkiem tytułowali go „dyrektorem“ — wyraźnie sprzyjała fortuna. Założywszy ze stu złotych bank, przeciągnął szereg rąk i zebrał z górą osiem tysięcy.
— Czemu mnie tak nie pójdzie? — z rozpaczą Grot pomyślał. — Próżny wysiłek... Szkoda czasu...
Istotnie, im dalej grał, tem większe ogarniało żokieja zniechęcenie. Choć po pięćsetzłotowej przegranej stawiał ostrożnie, kapitalik topniał powoli, lecz stale, a myśl o średnim przynajmniej sukcesie wydawała się niedościgłem marzeniem...
— Pocom wogóle tu lazł?...
Poco przyszedł?... Poco tu siedział? Jak małe dziecko, posłyszawszy od Malińskiego, że zdobyć w baka można kilkadziesiąt tysięcy, pobiegł i utopił ostatnie pieniądze... Właściwie obchodziły one go mało, ale lepiej było pozostawić je Błaszczykowi... Wypadki takie, że dzięki grze ktoś wydobywa się z rozpaczliwej sytuacji, wydarzają się tylko w powieściach. I Świtomirski stale na to liczył — i wpakował w okropne położenie nie tylko siebie, lecz siostrę i Grota... Doprawdy, potrójnym osłem trzeba być, żeby...

137