Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oświadczyła Świtomirska dumnie — Otrzyma pan pieniądze, lub konia... A teraz żegnam!...
Kiedy Lisik znikł za drzwiami, żokiej dał folgę uniesieniu:
— Czemu powstrzymała mnie pani?
— Jakiż sens był doprowadzać do awantury? — odrzekła spokojnie. — Mnie również nasuwają się te same przypuszczenia, co i panu. Lisik jest tylko narzędziem, to widoczne... Ktoś inny działał za jego pośrednictwem, pożyczając bratu pieniądze pod zastaw „Magnusa“ a później postarał się o to, aby koń przegrał i nie można go było wykupić... Poznaliśmy cząsteczkę intrygi!... Tego właśnie najbardziej się bałam...
— Brońmy się!
— W jaki sposób? Oni mają prawo za sobą!
Grot załamał ręce.
— Co pani zamierza?
— Sama niewiem. Już siódma wieczór! Do jutra podobnej sumy nie zbiorę i na to oni liczyli... Skąd mogłam, wyciągnęłam już pieniądze, aby popłacić pilniejsze długi Huby. Próżny trud prosić Lisika o dalszą prolongatę... nawet nęcąc go wielkim zarobkiem... Im chodzi nie o pieniądze, a o „Magnusa“.
— Cóż więc będzie?
— Stracimy „Magnusa“!
— Boże! A... a...
Jakiś nieludzki ryk wydobył się z piersi żokieja.
Doznał podobnego wrażenia, jak wówczas, kiedy przegrywał wyścig. Leciał w jakąś ciemną i zimną otchłań. Stracić „Magnusa“? Teraz właśnie, gdy miał wszelkie szanse zrehabilitowania się w „Derby“, gdy „Magnus“ miał biegać pod jego nazwiskiem!...
— Zabiję... a nie dam! — wyrwał się z głębi piersi żywiołowy protest.

121