Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ton i zachowanie, w którem łatwo wyczuwać się dawało podstęp i chytrość — Co pana sprowadza?
Lisik zrobił smutną minę.
— Maleńki interesik, jaśnie hrabianko.... Głęboko zasmucony jestem, że w takiej chwili muszę nudzić....
— Dług brata? Ile?
— Dług i nie dług... Czy mogę mówić swobodnie?
— Mój zarządzający wyścigową stajnią! — przed stawiła Grota — nie mam przed nim tajemnic... Proszę mówić...
— Właśnie o konia chodzi...
— O konia?
— Niestety! — Lisik uczynił minę jeszcze smutniejszą. — Termin dziś upływa...
— Nie rozumiem!
Na wzmiankę o koniu serce Grota zabiło jakiemś nieokreślonem przeczuciem nieszczęścia. O ile z początku sądził, że będzie tylko obojętnym, względnie świadkiem przy rozmowie z lichwiarzem, teraz wyczuwał, że chodzi o rzeczy daleko poważniejsze, tyczące się go bezpośrednio. Niemniej poruszoną wydała się i Świtomirska.
— Proszę mówić wyraźnie! — powtórzyła.
Lisik jął grzebać w kieszeniach. Wyciągnął duży zniszczony, skórzany portfel, coś w nim przeglądał, wreszcie wyjął niewielki arkusik papieru, złożony na czworo, rozprostował i począł tłomaczyć:
— Dwa tygodnie temu, nieboszczyk hrabia Hubert, znajdując się w ciężkiem położeniu hm... że się tak wyrażę... finansowem... zastawił u mnie konia „Magnusa“...
— „Magnusa“!! — zawołali Tina i Grot niemal jednocześnie z przestrachem.
— Zastawił za sumę dwudziestu dwóch tysięcy...

118