Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nieboszczyka długi i że hrabianka, zamieszkując raczej dla przyzwoitości z jakąś starą i niedołężną kuzynką, jest całkowicie samodzielna i w gruncie osamotniona... Przedewszystkiem należy skończyć z Grotem...
— Mojem zdaniem, to bardzo niebezpieczny typ, ten Grot! — dodał — pragnąc wywrzeć swą zemstę na żokieju. — Im pani prędzej go się pozbędzie, tem lepiej!... O ile na co się przydam...
Świtomirska powstała z miejsca. Znużyła ją może rozmowa, a może wielką przykrość uczyniła, posłyszana wiadomość o Grocie.
— Raz jeszcze dziękuję! — sucho zabrzmiał jej głos. — Sądzę, że bez pańskiej pomocy sobie poradzę...
Uszyckiego nie stropiła ta krótka odprawa.
— Jednak... Nawet, jeśli nie będzie chodziło o Grota... Wiem, że znalazła się pani w trudnościach[1] drobniejszą sumką...
— Mam wrażenie... Nie skorzystam...
— Nigdy nie wiadomo!... Proszę zawsze liczyć na mnie...
Tina wyciągnęła na pożegnanie rękę. Ucałował tę rękę z respektem Uszycki. Kiedy znikł za drzwiami, spojrzała na dłoń ze wstrętem i wytarła starannie chusteczką, jakby pozostał na niej ślad po dotknięciu niemiłej, a obrzydliwej gadziny.
— Zaśpiewasz ty jutro inaczej! — myślał tymczasem Uszycki — zaśpiewasz inaczej i wyrzucisz Grota...

Coraz bardziej nabierał przekonania, że sprawy układają się znakomicie. Niezadługo Świtomirską odwiedzi Lisik. Bo to, o czem mógł ją uprzedzić, choć nie uprzedził była właśnie wizyta lichwiarza.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; prawdopodobnie brak linijki tekstu.
111