Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Czarny adept.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pokłon jemu — tu powstano z miejsc — i tobie pokłon Najprzewielebniejszy!
— Czy bracia spełnią powinność?
— Tak!
— Czy siostry poddać się chcą ponownej próbie i ofierze?
— Tak! zabrzmiały dźwięcznie kobiece głosy
— I nie będzie zdrajców pośród nas?
— Śmierć zdrajcom! — powtórzył chór.
Prezydujący powstał z swego miejsca i ujął złocistą szpadę. Wyciągnął przed siebie. Podchodzono kolejno, całując w skupieniu. Najprzód bracia później siostry. Gdy ta ceremonja została ukończona, stuknął trzykrotnie srebrnym młoteczkiem o stół. — Do porządku siostry, bracia moi!
Wszystko się uciszyło, powoli i dobitnie mówił.
— Pocośmy się tu zebrali, powtarzać zbyteczne! Zebraliśmy się n e celem poziomego zaspokojenia zmysłów i żądz naszych, lecz wielkiego duchowego odrodzenia. Dwóch-tysiącoletnie panowanie fałszywego proroka, Mesjasza, jest na ukończeniu. Raz już chwiało się w milenium roku tysięcznym, lecz... lecz jeśli utrzymało się wówczas, dziś czas ostatecznej a nieodwołalnej batalji się zbliża! Zbliża się ten, którego jezuici, faryzeusze i kłamcy zwali Antychrystem! Nie Antychryst to, a nowe objawienie, siła nowa, nowa religja, oczekiwana z drżeniem przez cały świat. Religja piękna i swobody, religja nie strachu a wyzwolonego człowieka. Zmysły tylekroć wyszydzane i obrzydzane powrócą do swych praw a helleńskie ideały obejmą i odrodzę strupieszały świat! Takim jest ten co idzie, takim ja jestem, jego prekursor, nowy Jan Chrzciciel a rebours... Pontifex maximus Kultu słońca, którego potwarcy zwą czarnym adeptem!
A... a... a.. rozległ się przytłumiony szmer. — W imię