Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Czarny adept.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

opuścić kryjówkę, gdy nagle posłyszałam zgrzyt otwieranych wejściowych drzwi.
Zamarłam. Rozległy się kroki. Ktoś przekręcił kontakt elektryczny i potoki światła zalały pokój. Przywarłam twarzą do fałd portjery. W drzwiach wejściowych stał on. Klasnął trzykrotnie w dłonie. Na ten znak, jak z pod ziemi, wyrósł stary sługa.
— Dziś? — krótko zapytał.
Gospodarz nie raczył nawet skinąć głową. Podszedł do ściany i nacisnął guzik. Za dotknięciem w murze odsłoniła się świetnie zamaskowana szafa. De Loves schylił się i począł wyjmować jakieś przedmioty, jakby ubranie. Przerzucił je przez ramię, dał ręką znak słudze i zniknął w drzwiach sypialni.
Przez ten czas lokaj robił dziwne przygotowania. Wyjmował z szafy materje; zawieszał na ścianach coś w rodzaju wielkich czarnych makat, usianych srebrnemi, niezrozumiałemi znakami. U góry słońce i księżyc, pośrodku łeb potwornie wykrzywionego kozła, na dole trupia czaszka na skrzyżowanych piszczelach. Potem ustawiał krzesła wzdłuż obu ścian, przy każdym rzędzie krzeseł umieścił po słupie: na jednym widniała litera B, na drugim S litera.
Naprzeciw wejścia tuż koło kotary ustawił stolik, pokryty równie czarną jedwabną materją, duży rzeźbiony fotel. Na stole żydowski świecznik siedmioramienny, czerwoną czaszę, wielką jakąś księgę i szpadę złocistą o krzywej klindze.
Ustawiając niemal ocierał o mnie. Truchlałam, bo najmniejsze niebaczne poruszenie zgubić mnie mogło. Lecz sprzątający zbytnio był swą robotą zaaferowany i zapewne nigdyby nie przypuścił, że w zakurzonej niszy mógł znajdować się niepowołany świadek. Gotów już prawie ze swą robotą, rozglądał się dokoła czy czego nie zapomniał, gdy do pokoju wszedł de Lo-