Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Czarny adept.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Backer silnie wątpię czy sekty podobne znalazłyby grunt podatni... silnie wątpię...
— Niech pan nie zapomina, że nasz wiek jest również wiekiem kokainistów, morfinistów i zboczeńców wszelkiego rodzaju — wyrwało się jakby niechcący pannie Mary Łomnickiej.
Spojrzałem na nią. Twarz była jak gdyby nieco zmieniona, oczy błyskały niespokojnie... Wibrowała wewnątrz struna, snać z trudem opanowywana, a wola siliła się, by za wszelką cenę grać do końca światową komedję. Postanowiłem nie przedłużać dalej sytuacji i rozmowę przerwać.
Zresztą wiedziałem, co chciałem wiedzieć.
— Niezbyt to miły temat, proszę pań i sądzę, znacznie lepiej przejść na grubo sympatyczniejszy... zresztą zasiedziałem się tak długo...
— Wcale nie długo — protestowała uprzejmie Rena — może jeszcze Fin Cognac’u... ostatni kieliszek... zgoda...
— Doprawdy, dziękuję. Zresztą już po ósmej. Czeka mnie srogie randez vous z wydawcą. Mam nadzieję, że w najbliższej przyszłości pozwolą panie powtórzyć tak miłą wizytę.
Mary, która przez ten czas powoli zapalała cieniutkiego „Dames’a“, zaciągnęła się dymem głęboko i jakimś obcym głosem powtórzyła.
— Oby w najbliższej przyszłości...
Skłoniłem się pannom Łomnickim. Gdy żegnałem odniosłem wrażenie, że każda z sióstr oddaje uścisk dłoni w sposób specjalny. Rena — jeszcze rozumiałem, byliśmy poniekąd złączeni wspólną tajemnicą, lecz — Mary?
Byłem, doprawdy, w domu zagadek. To też, gdy Rena, odprowadzając do przedpokoju szepnęła cicho.