Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Czarny adept.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przed moim powrotem. Zastałem ją w łóżku, śpiącą smacznie. Robiła mi nawet wymówki, że wracam zbyt późno...
— W takim razie?...
— I ja powtórzę za panem „w takim razie“?
— Może obawy były płonne?
— Sądzi pan?... tu mrugnęła na mnie znacząco. W tej chwili weszła do salonu Mary Łomnicka. Jeśli chodzi o porównanie, Mary była znacznie od siostry piękniejszą. Była to uroda fascynująca, bezwzględnie wybitna, aczkolwiek...
Wysoka bruneta, o dość bujnych, choć harmonijnych kształtach przypominała z typu słynną Otero. Duże ogniste oczy, oślepiająco białe zęby, śród niebarwionych harminowych warg, wyjątkowo drobne ręce i nogi. Lecz w wyrazie twarzy było coś zarozumiałego i samowolnego. Taką kobietę można podziwiać, lecz jej kochać nie wolno. Taka kobieta jest z gatunka tych co przywykły władnie pomiatać mężczyzną. Po rewelacjach Reny tembardziej byłem zdumiony: takie kobiety można złamać, lecz ich ugiąć nie można.
— Miło mi poznać pana — wyrzekła powoli, gdy nachylony całowałem wyciągniętą rękę — dużo o panu słyszałam i wdzięczna jestem siostrze... proszę...
Zajęliśmy miejsca. Miałem wrażenie, że Mary przygląda mi się ostrożnie, że pragnie mnie „rozgryźć“, że obserwuje bacznie. Wzrok jej błądził, jakby od niechcenia, po mnie, zatrzymując się dłużej, gdy sądziła, że na nią nie patrzę.
— Zajmuje się pan hermetyzmem, — mówiła dalej — i ja, ostatnio, interesuję się tem bardzo...
— Co pani studjuje?
— Wszystko potrosze. Co się nawinie. Bez planu. Czytuję Bławatską, Sedira, Annie Besant, Eliphasa Levi...