Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Czarny adept.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kim był naprawdę ten człowiek?
— Chodzi pani zapewne — odpowiadam — o skrystalizowanie, czy to szaleniec, czy zwykły zbrodniarz?
— Tak!
— W obu wypadkach..... człowiek dla społeczeństwa niebezpieczny, aczkolwiek społeczeństwo każdego niepodporządkowanego indywidualistę za niebezpiecznego uważa. Zdaniem mojem, nie był w zwykłem słowa znaczeniu zbrodniarzem, aczkolwiek był potworem. Posiadał, jak bardzo wielu, nieprzeciętne zdolności, lecz wypaczone i zdegenerowane przez niepohamowaną ambicję. Dlatego, jak bardzo wielu, nie doszedł do niczego, a w swem rozgoryczeniu, przez zemstę względem ludzi, którzy go odtrącili, czynił zło dla przyjemności zła. Był z gatunku tych, co gdy są uznawani stają się apostołami — sponiewierani zamieniają się w czartów... Tak samo Lucyfer — skoro nie może być Bogiem — stał się królem piekieł.
— Wydaje mi się, że pan ma rację!
— Trudno czarnego adepta określić inaczej. Jestto skrystalizowany typ genialnego wykolejeńca, który w swej walce nie przebiera w środkach... Mieliśmy poetów, artystów, rzeźbiarzy, popełniających przestępstwa, byle urzeczywistnić przewrotne ideje. Tu mienię wytwornego poetę angielskiego Thomasa Wanewrigta, jednocześnie truciciela i fałszerza... Czarny adept chciał czynić wszystko na wielką skalę i ku sobie nagiąć świat...
— A ofiary, jakie pod jego stopami padały?
— Niestety, każda z tych ofiar, mówi pani o kobietach, poczęści sama była sobie winna. Mężczyzna jest wytworem, ulepkiem gliny, ukształtowanym przez niewiasty, które znał!