Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Czarny adept.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wy odchodzicie? Przez tego obłąkanego szaleńca? A co będzie z naszemi sprawy?
— Tyś mistrz! Decyduj! Pozostawiamy ci swobodę całkowicie!
— Bez was?
— Właściwie sprawa Łomnickiej — faryzeuszował siwy — jest waszą raczej sprawą prywatną, niźli związku! Ogłaszaliście ją, mistrzu, za swą żonę! Wasza to rzecz....
— Słucham dalej?
— Tembardziej, że tak czy owak — przytwierdził młodszy — grozi skandal... i warto zastanowić się nad... reorganizacją bractwa.... czy w obecnych warunkach nie lepiejby było... przycichnąć....
— Takie i moje zdanie!
Czarny adept patrzył na nich z pogardą.
— Idźcie, tchórze, co boicie się cienia własnego! Istotnie poradzę sobie bez was! Lecz długo wam przyjacielskiej pomocy nie zapomnę!
Mężczyźni udali, że nie dosłyszeli tych słów i pospiesznie opuścili pokój.

∗                    ∗

Był teraz sam. Potarł parokrotnie czoło, przeszedł się po pokoju, wyciągnął papierosa, zapalił. Jak rozbity wódz, po przegranej batalji, coś obliczał i ważył. Czasem cień przygnębienia przebiegał przez twarz, czasem krzywił wyraz złośliwy. Takie oblicze miał zapewne Trocki, gdy oświadczał „jeśli my, bolszewicy odejdziemy z Rosji, to zatrzaśniemy za sobą drzwi tak, że zadrży świat”.
Wiedział snać czarny adept, iż bitwa przegrana, lecz chciał się zemścić, pragnął ratować krokiem rozpacznym. Przyznaję, w większym byłem obecnie niepokoju, niż poprzednio. Nie tyle o siebie, co Renę.