Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Czarny adept.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

będzie trzech... on i dwaj doradcy... lecz ci nie są tyle groźni, jeden z nich stary człowiek. Ja również będę... nieuzbrojona niewiele pomogę, ale zawsze...
— Co mam robić?
— Proszę się wychylić — usunęła się z przejścia — widzi pan — wskazała, gdy znalazłem się w pierwszym loszku — tu są jedne drzwi — te prowadzą do składu. Niemi przeszłam i zaraz wrócę, ale... te nic pana nie obchodzą. Tu natomiast drugie tak... tak... te... — wskazała na przeciwległą ścianę i w nich czerniejący otwór — tam dalej schody... Przerobił je z kuchennego wejścia na potajemną drogę. Wiedziałam o tem, lecz, uważałam za zbyteczne poprzednio nadmieniać. Schody kończą się również zamaskowanemi drzwiami. Drzwi zapewne będą zamknięte, ale znajdzie pan niewielkie okrągłe okienko. Przez nie częstokroć szpieguje wspólników. Otóż, przez te przejście, zaszedł on pana niespodzianie, zgasiwszy światło i nie chcąc ryzykować otwartej walki, bo wiedział że pan jest uzbrojony...
— Teraz pojmuję wszystko! — zawołałem.
— Lecz do rzeczy... odnajdzie pan otwór! Łatwo a przez niego można obserwować, co się wewnątrz dzieje, w razie konieczności strzelać! Jeśli go pan trafi, a innego wyjścia uprzedzam niema, tu chodzi o życie... ja pochwycę klucze, wiem, gdzie się znajdują i otworzę Wtedy będziemy panami sytuacji... Zrozumiałe?
Tak! przytwierdziłem.
— Proszę więc sprawdzić broń, jak działa... i bez zwłoki pójść na górę. Reszty uczyć zbyteczne... Odchodzę, bo dłuższa nieobecność zwróci uwagę... Proszę nie zapomnieć zatrzasnąć furtkę od swej celi za sobą, bo może sprawdzać odźwierny...
Rozchyliła lekko drzwi, prowadzące do składu,