Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Czarny adept.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bec tego zachodzą dwa wypadki: albo bohater utensylja luminarne znajduje, albo ich nie znajduje, Jak wykazu-e statystyka przeważnie nie znajduje, gdyż to by ułatwiło dramatyczną sytnację: wtedy powoli i ostrożnie obchodzi dokoła kazamatę, by rozpoznać gdzie popadł.
Te zaczerpnięte z literatury klasycznej refleksje przychodziły mi do głowy, gdy porządnie obolały, starałem się zebrać myśli i zastanowić nad położeniem, w jakiem się znalazłem.
Ziemia, na której leżałem, była rozmokła i ślizka. Z trudem powstałem. Nie byłem skrępowany więzami. Bolała mnie jedynie silnie lewa noga, którą musiałem uszkodzić podczas upadku oraz wielki guz na czołe wykazywał ślady silnego o ciężki przedmiot uderzenia.
Wyciągnąłem rękę. Nademną był drewniany pułap, zapewne klapa do zapadni. Zrobiłem parę kroków, muskając ściany. Były murowane, snać bez okien, bo nie filtrował do wewnątrz najmniejszy promień światła. Sam loszek mógł mieć od czterech do pięciu kroków w średnicy.
Podczas poszukiwań nie odnalazłem żadnego sprzętu, na którym mogły spocząć nadwyrężone walką członki. Oparłem się tedy plecami o mur i przedsięwziąłem dokładną rewizję kieszeni.
Poczułem rozerwaną kieszeń, w drugiej twardy przedmiot. Była to srebrna papierośnica. Dalej wciśnięty w podszewkę, jak to stę często u palaczy zdarza, kawałek zapałki z niespaloną główką. Może się uda? Wyjąłem papierosa, samą zaś zapałką, zrazu delikatnie, potem mocniej tarłem o ścianę. Zabłysło światełko. Przytknąłem momentalnie, przewidując, iż siły płomienia starczy na sekundę i z radością skonstatowałem, że tytoń pochłonął iskrę.