Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Czarny adept.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Daruje pani... lecz te epitety są zbyt silne i nie życzę sobie ich wysłuchiwać, nawet z tak czarujących ust niewieścich. Zmuszony będę przerwać dyskusję, a wtedy...
Znajdowaliśmy się całkowicie w jego ręku, gwałtowność była bezcelową i nie przynosiła korzyści. Należało się pohamować. Należało przedewszystkiem poznać, co istotnie zamierzał. Dałem oczami błagalny znak pannie Łomnickiej i na ile mogłem spokojnie, począłem mówić.
— Jeśli zostaliśmy tu sprowadzeni, w podstępny sposób, to zapewne, aby się dowiedzieć... co od nas jest wymaganem? Propozycje w stosunku do mojej osoby usłyszałem. Chciałbym poznać warunki stawiane pannia Łomnickiej? Może obecnie zmodyfikuję decyzję.
Czarny adept skinął głową.
— Lubię rozmawiać z dżentelmenem! Sądzę, że tak porozumiemy się najszybciej...
Dał znak drabowi, wciąż pozostającemu w oczekiwaniu koło drzwi. Ten wyszedł. Gdy zostaliśmy sami, mówił:
— Zmuszony jestem poruszyć pewien drażliwy temat. Rzecz idzie o to... że siostra pani, panna Łomnicka poczyniła dość znaczne zapisy... na korzyść naszego związku. Wynoszą one blizko sto tysięcy dolarów...
— Niemal cały swój majątek — wykrzyknęła Rena.
— Tego nie wiem — kontynuował obojętnie — w samym zaś zapisie nic tak dalece dziwnego niema, gdyż przejęła się była szczerze naszemi zasadami i pragnęła jaknajwiększego rozpowszechnienia bractwa... Nosząc się, snać zdawna, z fatalną myślą samobójczą...