Strona:Sofokles - Elektra.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I trudy słodkie, — bo przecież odemnie

Ani cię matka kochała goręcej,
1145 

I nikt ci w domu nie niańczył: ja tobie
I niańką byłam i siostrą co więcej.
A dziś to poszło wniwecz w jednej dobie
Wraz z twoim zgonem; bo jako nawała

Rwąc przeleciałeś; i ojca już niema,
1150 

Tyś mnie opuścił, jam tobie skonała, —
Śmieją się wrogi, radosny szał wzdyma
Matkę nie-matkę, przed którą w te progi
Tajneś mi wieści słał i obietnice,

Że przyjdziesz z zemstą; dziś twój los złowrogi,
1155 

I mój zarówno, starł wszystko na nice, —
Ten, co zawiszcząc najdroższej mi twarzy,
Prochem i cieniem znikomym mnie darzy.
O, biada mi, biada!

O postaci marna!
1160 

O drogo, tylu grozami ciężarna,
Którą przebyłeś! Zmiażdżyłeś me życie!
O, tak, najdroższy, o głowo rodzona!
Więc przyjm mnie teraz w twe ciemne ukrycie,

Nic do niczego, bym z tobą złączona
1165 

Mieszkała nadal; wszak w życiu ja tobie
Wszystko dzieliłam po równi; w tej chwili
Umrzeć więc pragnę i lec z tobą w grobie,
Bo ból nie sięga tych, co tam zstąpili.

CHÓR

Śmiertelnym ród twój, to pomnij, Elektro,
1170 

I brat śmiertelnym, — więc niezbyt rozpaczaj,
Przecież nas wszystkich tu czeka los równy.

ORESTES

O! cóż ja powiem? i jakich wybiegów
Użyję? ledwie już mowę powstrzymam.

ELEKTRA

Cóż cię tak tknęło? Dlaczegoż to rzekłeś?
1175