To mówiąc, drżącemi palcami rozwinął łańcuszek i podał go dziewczynie pobladłéj, która na rodziców patrzyła niespokojna, a w oczach łzy miała radosne.
Rodzice nic nie powiedzieli i nie oponowali więcéj. Podał więc podarunek swój i w rękę pocałował, a gdy ją brał, uczuł że mu dłoń ścisnęła Domcia, i zrobiło mu się dziwnie straszno, gorąco i niespokojnie.
Oboje starzy byli jakby skonfundowani trochę, lecz zarazem radzi. Jeremi nalał jeszcze kieliszek, upominając się, aby i Domcia choć parę kropel za szczęśliwą podróż i powrót gościa wypiła. Protestowała matka za nią, że do wina nie nawykła; dziéwczę jednak, milcząc, z rąk ojca wzięło kieliszek, spojrzało w oczy Serwusiowi i wychyliło co w nim było rezolutnie, do kropli.
Przebendowski, wychodząc, tak był jakoś rozmarzony, że ledwie drogę przez Zarzécze znalazł, choć w Wilnie, od Bekieszówki począwszy do Zakretu, wszystkie kąty znał jak swą kieszeń. Ano mu się po tém winie w oczach zmąciło.
Podróży do Drezna opisywać nie będziemy; była ona utrapień pełną, ciężką i niewygodną wielce, a choć ręki ranionéj starał się Serwacy oszczędzać, nabrzękła mu i rana się zaogniła. Nie zważając na to, pośpieszał dniem i nocą, mimo zamieci i mrozów, aż się w ostatku dobił do Budziszyna, gdzie czując się gorzéj i obawiając obledz nagwałt już, z gorączką straszną, na sankach najętych leżąc, bezprzytomny stanął przed pałacem Fleminga.
Wieczór był i właśnie się wszyscy na redutę, jednę z ostatnich, gotowali.