Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A co? nieprawda że piękne to, a smutne?
— Straszne! — odparł Serwuś:
— Widzisz, duszo moja, że twoja respublika ultimis spirat, jeśli się kto nie znajdzie, co ją poratuje. A gdy człowiek tonie, ten co go z wody wyciąga nie patrzy, choćby za łeb pochwycił i czuprynę mu potargał. Tą czupryną, któréj wy nie dajecie tknąć, choćby życie stracić przyszło, tą czupryną jest wolność wasza. Cha! cha!
Staruszek, sam rad z porównania, wziął się w boki.
— Tandem — dodał, zwracając rozmowę. — Długo ty tu? co myślisz? co robisz? Przyjechałeś pewnie po swojemu ratować rzeczpospolitą, bo ją teraz wszyscy ratują. Czemuż nie? każdemu wolno.
— O ja, ojcze mój, wcale o tém nie myślę, ani się czuję na siłach — rzekł Serwacy. — Przybyłem za interesem cudzym (wygadał się), a co daléj ze sobą pocznę, ani wiem.
Deus providebit! Uczciwym jesteś, Bóg ci pobłogosławi. Gdybyś był sukienki naszéj nie zrzucał, o losbyś się nie potrzebował frasować.
— Powołania nie czułem — odparł Serwacy.
— A pracować ci się na nie nie chciało — dodał stary. — No, niéma w tém nic złego, byleś na świecie szedł drogą poczciwą. Cóż, wojskowo służyć myślisz?
— A, i do tego wielkiego pociągu nie mam — westchnął Serwacy.
— Więc na zagon i do roli?
— Ani zagona, ani ogona nie mam — odparł Serwuś. — Służbę dworską pełniłem, a bodaj się do niéj znowu zaprządz przyjdzie.
Potrząsł głową ks. Trzeciak.