Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A cóż ma być? — spytał Serwuś.
— To co nasz wielki Piotr Skarga przepowiadał i co Jan Kaźmirz, składając koronę, prorokował. Pomyśl nad tém! — dodał, wzdychając, Trzeciak.
Wstydził się wyznać Serwuś, że on, co o respublikach tyle się naczytał, obu tych wieszczych głosów nie znał, nie słyszał nawet o nich. Podniósł oczy ciekawie.
Odgadł pewnie ks. Trzeciak, że mu te rzeczy obce były; poszedł, milcząc, do drugiéj szafki, dobył kazania Skargi, dostał Swadę, znalazł zakładkami pooznaczane miejsca w nich i oba wolumina przed śniadającym położył.
Przebendowski wnet jadło porzucił i poszedł do okna z książkami. Tymczasem braciszek jeden wszedł, potrzebując czegoś ze spiżarni, drugi z zapytaniem o jakieś dyspozycye względem obiadu. Ks. Trzeciak musiał ruszyć, ale Serwacemu do ucha szepnął, aby spokojnie sobie czytał, czekając jego powrotu.
Tak niespodzianie wcale Serwuś, jak gdyby znowu na naukę do jezuitów powrócił, znalazł się z książkami na kolanach w tych murach, a począwszy czytać owo prorocze Skargi kazanie, łzy uczuł na oczach. Skończywszy je, długo nie mógł Swady wziąć do ręki i naostatku chwycił owę mowę królewską, która go téż do głębi przejęła i ledwie otarte łzy wróciły znowu.
Gdy ks. Trzeciak z kluczami powrócił do celi, stał już zadumany chłopak w oknie, smutny, niepewien siebie, skłopotany, nie wiedząc dokąd iść sercem i sobą całym, co daléj poczynać.
Ten stan ducha na rozdrożu jakby zrozumiawszy, starowina wpatrzył się w niego i rzekł weseléj: