Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Puciata nań patrzył długo.
— A zresztą kto ją wié? — rzekł — baba ma fantazye. Możebyś się ty jéj podobał przez to, żeś od innych różny. Kupić nie kupić, potargować można. Jeżeli chcesz, szepnę o tém pannie Rozalii, która u niéj jest wszechmocną, a na mnie łaskawą dosyć, jak na garbatego. Gdy się dowié żeś z Drezna i od podskarbiny...
— Słuchaj-że — do ucha mu się schylając, szepnął Serwacy — ja nie żądam więcéj, tylko żeby mi się sobie zaprezentować dozwoliła i audyencyą dała. Sam się zarekomenduję. Sprawę mnie zostawcie, bylem miał posłuchanie.
Puciata się zamyślił.
— Ano, dobrze — rzekł — ja ci to wyrobię.
— Byle prędko! — dodał Serwuś.
— Choćby jutro — odparł garbaty. — Panna Rozalia, gdy się dowié żeś Drezdeńczyk, przez ciekawość samę każe ci się stawić. Czy cię przyjmą, czy nie, zawsze będą chciały czegoś się dowiedziéć, bo my teraz ze dworem na bakier.
Choć rozmowa odbywała się w ganku, wśród ciągle przechodzących i popychających wojskowych, Serwacy z radości wielkiéj, że mu się tak powiodło, aż uścisnął garbusa.
— Gdzie i kiedy się mam stawić? — zapytał.
— Jutro, około dziesiątéj do kancelaryi, tu zaraz na prawo, na dole. Pytaj tylko o Puciatę, to pokażą ci.
Uścisnęli się raz jeszcze i Serwacy odszedł lżejszy, jakby mu ciężar wielki spadł z ramion. Przypomniał sobie teraz listy, które mu dał ks. Bildiukiewicz, aby w kolegium jezuitów wręczone zostały. Niebardzo mu się tam iść chciało, więc zbywał się co rychléj, aby głowę miéć wolną.