Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Popatrzywszy co się tu święci, Serwuś mógł niemal zdesperować żeby się dostał do hetmanowéj, nie zwracając oczu na siebie i nikomu się nie zwierzając ze swego posłannictwa, zwłaszcza że wcale do pokątnych robót tajemniczych nie miał zdolności.
Tu do progu się docisnąć było trudno: popychano, rozbijano się, nie dopuszczano suplikantów; żołnierze, służba, dwór stały na straży. Szczęściem Przebendowski ze szkół jezuickich miał wielu znajomych i towarzyszów, rachował więc że i tu kogoś napyta. Tak się téż stało. Jak wprzódy Paweł i Derengowski, tak tu w progu pałacu spotkał go Puciata, który przy kancelaryi hetmana amanuensem był, do pisania listów i rozkazów.
Niepozorne to człecze tylko do pióra było zdatne, bo je Pan Bóg garbem obdarzył, z przodu i z tyłu, a wzrostem karlim, tak że nie pozostawało mu nic, tylko stan duchowny albo kancelarya. Szlachcic, choć dobrego imienia, był ubogi, dorabiać się potrzebował, głowę miał potemu i jak niepozornym się wydawał, tak do wszystkiego był zdolnym.
Zobaczywszy Serwusia, który jeden w szkołach z garbu jego nie drwił, ucieszył się Puciata.
— Serwuś! czy mnie oczy nie mylą? — krzyknął sam piérwszy, za poły go chwytając. — Zkąd się ty tu wziąłeś, i to jeszcze pod moją kancelaryą? Co ty tu robisz?
Najprzykrzejszém to było w położeniu Serwacego, który w prawości swego ducha kłamstwem się brzydził, że ten nieszczęśliwy list podskarbiny, z którym wydawać się nie mógł, zmuszał go do nieustannego wykręcania się fałszami. Lecz