Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

począł wołać: „Na rany Pańskie!“ Inni stanęli, rozbrajając; ale sierdziści przeciwnicy pohamować się nie dawali.
Serwacy, który stał naboku, zmuszony wprzód wypić kieliszek wódki, do któréj nie był nawykłym, potém winem ją zalać po zakąsce, poczuł jak w nim cóś wzbiérało okrutnie. Wszystkie w osamotnieniu rozrosłe myśli i pojęcia o godności i obowiązkach stanu szlacheckiego uderzyły mu do głowy; gniéwało go, że w onéj chwili, gdy najważniejsze sprawy rzeczypospolitéj wszystkich sił i umysłów trzeźwych potrzebowały, tu się ludzie z sobą o lada co waśnili i od własnéj krwi przelewu nie wzdrygali. Posłom czas był na sejm, a tu karczemna zwada i śniadanie za stołem ich trzymały. Uniósł się nagle Serwacy po swojemu, jak to było w naturze jego, że albo milczał mrukiem, lub wybuchał bezmiary. Twarz mu się już purpurą obléwała; podniósł rękę dogóry — huknął:
— Proszę o głos!
Tak jakoś imponująco im to rzucił, że wszyscy w mgnieniu oka przycichli.
— Jam tu między ichmościami niemal obcy, choć swój — odezwał się. — Muszę, choćbyście mnie rozsiekać mieli, prawdę rzec, bo nie powstrzymam! Wstyd mi patrzyć i słuchać! Tu się sejm agitować ma, gdzie czynnych ludzi trzeba, a ichmość się o lada słowo za czuby między sobą bierzecie! Wodę warzyć nie pomoże! Magnatów pluć, czy ich adorować słowami, nie zdało się na nic. Vox, vox, praetereaque nihil. Nie magnaci zdrajcy, ale my szlachta warchoły i do niczego! Ambo meliores! Chcieli, aby lepiéj było, Flemingowi się oprzéć, fakcye zniszczyć, respublikę uratować?... po trzeźwemu to, palleis verbis,