Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Połubiński i okiem mrugnął, czyniąc minę, jakby cóś jeszcze ciekawego miał do powiedzenia.
— O ile mnie nosa starczy — odezwał się — wietrzę i ja... trupa czuję! Upadek Flemingowi się gotuje, a z nim razem padnę wszystkie owe zakusy na swobody rzeczypospolitéj. Ma już on i pomiędzy Niemcami swymi nieprzyjaciół, którzy mu prędki koniec gotują.
— Co daj Boże, amen! — dokończył gospodarz.
Ni fallor — odezwał się któś poważniejszy z koła — maluczko cierpliwości, a doczekamy się tego. Król starzeje, a jak dawniéj bab słuchał, tak dziś każdemu rad, kto mu spokój obiecuje, którego niéma ani w Dreźnie, ani w Warszawie.
Słysząc to, Serwacy mimowolnie się uśmiéchał, żując. Spostrzegł gospodarz minę jego i. chwytając go za rękę, zapytał:
— No, a asindziéj co o tém myślisz?
— Mało co ja o tém wiem — odparł zwolna zagadnięty — to tylko sobie miarkuję, że kto spokój lubi, ten właśnie ludzi niełatwo zmienia.
— Jest racya! — odparł gospodarz.
— Wszystko to — podchwycił Korbutowicz — paliatywa są, a remedium jedyne, które salwować może, abyśmy się Sasów pozbyli, przegnali ich, pomnąc co nas kosztują i — non bis in idem!
— A tu właśnie fakcya dworska, już za żywota króla, elekcyą synowi gotuje — odezwał się inny.
Zakrzyknęli wszyscy zgodném „veto! Boże nas uchowaj! Nie dopuścim!“
— I dopuścić nie powinniśmy — ciągnął Korbutowicz. — Mamy Sasów po szyję. Przyjdzie drugi, śmielszym będzie niż ten i zgubi nas.
— Mości panowie a bracia — zawołał Gintowt,