Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Lękał się zapewne, aby nań mocniéj nie nalegano i pośpiesznie ucałowawszy rękę króla, nie dając mu się powstrzymać, wybiegł pułkownik z pałacu. Chciał mu oczekujący nań sługa podać konia, ale Rutowski ręką dał znak, że go nie potrzebuje, chwycił płaszcz na ramiona i szybkim krokiem wysunął się na miasto. Obejrzawszy się po za siebie, czy nikt nie śledzi, osłonięty, rzucił się zaraz na lewo i nucąc, a unikając spotkania z przechodzącymi, dostał się do krakowskiéj bramy.
Niedaleko od niéj w lewo była niepozorna kamienica, na któréj dole gwar i szum słyszéć się dawał. Wiecha i grono złocone nadedrzwiami wchodowemi oznaczały winiarnię, dobrze naówczas znaną, Duvala. W sieniach naoścież otwarte drzwi dawały widziéć we wnętrzu za stołami rozsiadłą szlachtę, która popijała, rozprawiała i klęła okrutnie. Niektórzy, przewodząc jéj, zabiérali głosy i usiłowali popisywać się z wymową, ale gwar tłumił wykrzykiwania.
Zaledwie rzuciwszy okiem na izbę, Rutowski przemknął się mimo drzwi i pobiegł na schody ciemne, a dosyć brudne.
Nie zastukawszy nawet, na piérwszém piętrze otworzył drzwi po żołniersku, z hałasem, i wpadł do mieszkania.
Poprzedzała je ciasna sionka, w któréj, oprócz wysiedzianego starego krzesełka, nic nie było. Druga izba, do któréj wszedł pułkownik, z oknami na ulicę ku zamkowi zwróconemi, była w nieładzie wielkim. Przybranie jéj wcale o zamożności mieszkańców, ani o ich zamiłowaniu porządku, nie świadczyło.
Na ścianach wisiało wprawdzie zwierciadło zamglone, parę niewyraźnych obrazków i na ćwieku gi-