Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wypada nieokazywać, że ich kwasy na nas robią wrażenie.
Król głową potwierdził ten aforyzm i gęstszy kłęb dymu puścił z fajki.
Rutowski, zakręciwszy się, zbliżył do stolika i nalany kielich wysączył raźno do dna. To mu myśli smętne rozbiło.
— Jutro wasza królewska mość — rzekł, poufale podchodząc — będziesz swoję gwardyą oglądała, nieprawdaż? a ja będę miał zaszczyt ją przedstawiać waszéj królewskiéj mości. Sasi nasi, znudziwszy się tu w Polsce, domagają się tego i należy się im oglądanie pańskiego oblicza. Eh bien! ja przy téj sposobności będę miał honor przedstawić królowi jednego rekruta, którego tu upolowałem w Warszawie i trzymam zakład, z kim się podoba i o ile chce, że mój nowozaciążny podoba się waszéj królewskiéj mości.
To mówiąc, rozśmiał się figlarnie. Król, uderzony żartobliwym głosem i mową syna, odwrócił się ku niemu.
— Cóż za rekrut? — zapytał.
— A! to moja tajemnica — kłaniając się i śmiejąc, zawołał pułkownik. — Do jutra błagam waszéj królewskiéj mości o cierpliwość. Jutro się wyjaśni wszystko.
— W Warszawieś go znalazł? — pytał August.
— Jutro — powtórzył Rutowski — stawiąc go królowi, wszystko opowiem; dziś nie mogę.
Zbliżył się i pocałował ojca w rękę.
— Będziesz z mego rekruta kontent — rzekł cicho — daję słowo na to. Takich jak on radbym codzień werbował!
— Cóż to, tajemnica? — odezwał się Friesen.
— Tylko do jutra — zakończył, biorąc kapelusz, Rutowski.